Kiedy tylko usłyszałam o nowym podkładzie Clarins, Extra Comfort, od razu pobiegłam do Douglasa sprawdzić cóż to za cudo, po czym, nie namyślając się długo, kupiłam go, kierowana głównie ogromną sympatią dla innego podkładu Clarins, Skin Illusion. Uwierzycie, że tego ostatniego zużyłam co najmniej 6 buteleczek? A może i więcej, po piątej straciłam rachubę ;-) Oczekiwania wobec Extra Comfort miałam zatem spore i jeśli ciekawe jesteście, czy podkład je spełnił, zapraszam do recenzji.
Extra Comfort skierowany jest do posiadaczek skóry dojrzałej, ale tego typu wskazania traktuję jako mocno umowne i rzadko kieruję się nimi przy zakupie kosmetyków, a już tym bardziej kosmetyków kolorowych. Specjalnie opracowana formuła, skomponowana między innymi z oleju arganowego i tajemniczego, bliżej niezdefiniowanego kompleksu Global Age-Defying Complex, ma pielęgnować skórę, nawilżać ją i napinać, a także optycznie wygładzać zmarszczki. W efekcie twarz ma być rozświetlona i wizualnie młodsza.
Sporym minusem jest dla mnie opakowanie. Piękne, dekoracyjne, z matowionego szkła i ze złotą nakrętką, ale przede wszystkim bardzo niepraktyczne. Aż chciałoby się zapytać, Clarins, why? Wizja grzebania paluchem w słoiczku średnio do mnie przemawia, i wprawdzie producent dołożył szpatułkę, ale wciąż daleko temu rozwiązaniu do komfortowego flakonika z pompką.


Podkład jest gęsty na podobieństwo treściwego kremu. Cięższy, niż używane przeze mnie na ogół podkłady wydał mi się idealny na tę porę roku, w sam raz, by ochronić skórę przed chłodem zimowych dni. Aplikacja przebiega bezproblemowo, choć to jeden z tych podkładów, które lepiej wyglądają na twarzy wklepane palcami, ponieważ pod wpływem ciepła szybciej dopasowują się do skóry. Z lenistwa i niechęci do brudzenia dłoni używam pędzli typu flat top i też jest całkiem nieźle - mimo że przez pierwszych paręnaście minut efekt jest nieco pudrowy, to z czasem podkład ładnie się wtapia. Zupełnie za to nie współgra z odwodnioną skórą, niemiłosiernie podkreśla suche skórki, podkreśli też niestety rozszerzone pory. Kryje nieźle i raczej matuje niż rozświetla, przynajmniej przez pierwszą połowę dnia ;-) Jest trwały, o ile nie dotykacie twarzy rękoma jest szansa, że w całości przetrwa do demakijażu.

Wybrany przeze mnie kolor to oznaczony numerem 103 odcień Ivory i jeśli miałabym sobie czegoś życzyć, to żeby miał w sobie więcej żółtego pigmentu. Ale i tak chwała mu, że nie jest różowy, najuczciwiej byłoby określić go mianem neutralnego beżu (acz z kapeńką różu). Weźcie jednak poprawkę na to, że moja skóra ma wyraźnie żółtawy odcień, więc jestem na tym punkcie mocno wyczulona.
Podsumowując - Extra Comfort to, pomijając nieszczęsne opakowanie, zupełnie przyjemny kosmetyk. Pięknie pachnie i ładnie wygląda na skórze, daleko mu jednak w mojej ocenie do wspomnianego na początku Skin Illusion (który nawiasem mówiąc kupicie taniej - w Douglasie oba podkłady kosztują odpowiednio ok. 140 i 180 zł). Ale to nie on sprawił, że po początkowym zachwycie od paru tygodni nie sięgam po Comfort Extra prawie wcale. Nie jest to wprawdzie temat tej recenzji, ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie pokusić Was zachwytami nad mineralnym podkładem Lily Lolo. Od jakiegoś czasu noszę go na twarzy codziennie - mam kolor China Doll - i z każdym dniem uwielbiam go bardziej i bardziej!
Znacie podkłady Clarins? Macie wśród nich swoich ulubieńców?