środa, 31 lipca 2013

Love Me Green, Organiczny Rewitalizujący Krem Do Rąk

Trochę ociągałam się z tą recenzją, głównie z uwagi na dość ambiwalentny stosunek do opisywanego kremu - z jednej strony trudno mu coś zarzucić, z drugiej zaś, przy całej mojej sympatii do kosmetyków Love Me Green,  nie znajduję nic, co usprawiedliwiałoby tak wysoką cenę - blisko 50 zł za 75 ml tubkę. Ale do rzeczy - producent deklaruje, że dzięki specjalnie skomponowanej formule (98% składników naturalnych!) Organiczny Rewitalizujący Krem Do Rąk skutecznie chroni i regeneruje skórę dłoni oraz rozjaśnia przebarwienia, ponadto unikalna receptura sprawia, że szybko się wchłania nie pozostawiając uczucia tłustości, a skóra po jego zastosowaniu
 pozostaje gładka i aksamitna na długo.

Love Me Green, Organiczny Rewitalizujący Krem Do Rąk
 
I właściwie to, co mogę potwierdzić, potwierdzam - krem rzeczywiście szybko się wchłania, nie pozostawia tłustego filmu na skórze, ponadto dobrze nawilża i zmiękcza powierzchnię dłoni. Czy rozjaśnia przebarwienia? Nie wiem, na szczęście moja skóra nie ma do nich tendencji. Minusy? Poza wspomnianą ceną znalazłam tylko jeden - słodko mdlący
(dosłownie!) zapach, zimą być może jeszcze do zniesienia, ale w czasie letnich upałów już niekoniecznie.
 
Love Me Green, Organiczny Rewitalizujący Krem Do Rąk
 
 Krem zamknięty jest miękkiej plastikowej tubie o typowym dla Love Me Green designie - nie wiem, jak Wam, ale mi on bardzo odpowiada. Tubka jest solidnie zamknięta, nie ma ryzyka, że sama się otworzy i nabałagani w torebce ;-) Cena, jak wcześniej wspomniałam, zdecydowanie za wysoka, płacąc znacznie mniej dostaniemy co najmniej równie dobry krem do rąk (np. mojego ulubieńca Granatapfel Handpflegecreme) , nie mówiąc o tym, że w związku z brakiem dostępności kosmetyków Love Me Green w drogeriach stacjonarnych przyjdzie nam zapłacić także i za przesyłkę.
 
Macie jakieś doświadczenia z kosmetykami Love Me Green?
 
 

wtorek, 30 lipca 2013

Balea wakacyjnie ;)

Nie spodziewałam się drogerii DM w Chorwacji, tym większą miałam niespodziankę, gdy znalazłam jedną z nich w okolicach starego miasta w Dubrowniku. Mała bo mała, ale trochę kosmetyków z niej wyniosłam,
 jak zwykle skupiając się głównie na zapachowych żelach pod prysznic.

Balea w Dubrowniku, w tle widok na stare miasto z Ploce

Wszystkie wybrane przeze mnie warianty mają mniej lub bardziej orzeźwiające nuty, bardzo pożądane w gorącym letnim (??? aura za oknem chwilowo stawia pod znakiem zapytania prawdziwość tego stwierdzenia) okresie, i tak znajdziemy tu wiernie oddany zapach grejpfruta (Dusche & Creme Grapefruit), miks aloesu z limonką (Dusche & Creme Limette & Aloe Vera), mieszankę owoców marakui z papają i cytrusami (Fiji Passionfruit Dusche, edycja limitowana), oraz coś co producent  nazwał Energie Dusche Glucks Rausch, a co jest żelem z dodatkiem olejku z pomarańczy. Trudno o faworyta, każdy zapach jest świetny i na pewno każdy z nich zużyję z ogromną przyjemnością ;-)
 
Balea w Dubrowniku
 
Skusiłam się także na Balea Rasiergel Buttermilk Lemon -  limonkowy żel do golenia (tutaj apel do Balea - proszę o balsam o tym zapachu!), kosmetyk budzi we mnie same pozywyne odczucia, po wyciśnięciu na dłoń mamy intensywnie zielonkawy żel, który w chwilę po roztarciu go na skórze  zmienia się w bladolimonkową piankę. Pachnie bosko, ponawiam apel o balsam ;-) Ostatnim zakupem jest pielęgnujący spray do włosów Alverde, Feuchtigkeits 2-Phasen Sprühkur Aloe Vera Hibiskus, o którym póki co niewiele mogę napisać, no może jedynie to, że na moich oczach trzy kolejne osoby wrzuciły go do koszyka i rzutem na taśmę zgarnęłam ostatni :D Recenzja pojawi się na pewno :)
 
Ciekawa jestem, co Wy przywozicie ze sobą z podróży? ;-) Ja prócz kosmetyków, a te raczej rzadko, no chyba, że trafię na marki niedostępne w kraju, głównie lokalne smakołyki i tym podobne specjały ;-) No i herbaty, bywa, że na tony ;P
 
 

poniedziałek, 29 lipca 2013

Katherine - tak czy nie?

Wróciłam, zachwycona jak zwykle ;) Chorwacja jest piękna, Czarnogóra jeszcze piękniejsza, co mam nadzieję, wkrótce Wam pokażę :) A tymczasem z innej beczki - jakiś czas temu, wspólnie z dziewczynami z wizażu, popełniłam małe zamówienie z Katherine. Patrząc na ceny, nie obiecywałam sobie zbyt wiele po jakości produktów, ale muszę przyznać, że w przypadku niektórych spotkało mnie miłe zaskoczenie ;)
 
zamówienie z Katherine
 
Moi faworyci, opaski do włosów, ładne i starannie wykonane.
 
 
zamówienie z Katherine

Gumki do włosów - urocze, ale niezbyt solidne, nie wróżę im długiego życia ;P


zamówienie z Katherine
 
Słodkie, ni to gumki, ni to bransoletki, ja traktuję je jako te drugie, noszę często i wciąż wyglądają dobrze. Zawieszki są plastikowe.

zamówienie z Katherine

Bransoletka - małe rozczarowanie, na zdjęciach dużo ładniejsza niż w rzeczywistości, mało staranne wykonanie, choć sam pomysł ciekawy.

zamówienie z Katherine

Bransoletka, nie mam do niej zastrzeżeń.
 
 
Podsumowując, nie spodziewajcie się cudów, ale z drugiej strony kupując tego typu akcesoria w sieciówkach także cudów nie dostajemy, więc jakość jest dla mnie akceptowalna, zwłaszcza w obliczu bardzo niskiej ceny. Minusem jest oczywiście pułap cenowy zamówienia, ale dziewczyny często organizują wspólne zamówienie i owe 100 zł szybko staje się realne.
 
Znacie, lubicie, kupujecie na tego typu stronach? ;)
 
 
 

poniedziałek, 22 lipca 2013

'Dobra večer' z Dubrownika ;-)

Niee, nie zapomniałam o blogu, ale mam małe wakacje, w związku z czym
 serdecznie Was pozdrawiam ze słonecznej i pachnącej lawendą Chorwacji ;-)  Obecnie przebywamy w Dalmacji, gdzie pełno jest urokliwych miasteczek, malowniczych plaż, a morze zachwyca temperaturą wody i bogactwem kolorowych rybek ;-) Właściwie to powinnam napisać, że to ostatnie zachwyca głównie pozostałą część towarzystwa, moje preferencje są nieco bardziej kudłate ;-)
 
Śpiący koci maluch na starym mieście w Dubrowniku
 
Nieco więcej po powrocie, a tymczasem do usłyszenia!
 
 

niedziela, 14 lipca 2013

Golden Rose, Holiday 53

Lakier Golden Rose w modnej ostatnio formule cukrowej posypki, bądź jak kto woli - piasku, kupiłam trochę bez przekonania, właściwie bardziej z chęci przekonania się, cóż to za dziwaki, że wszyscy się nimi zachwycają ;) No cóż, już się nie dziwię :D

Golden Rose, Holiday 53

Golden Rose, Holiday 53

Golden Rose, Holiday 53

 Zdecydowałam się na kolor oznaczony numerem 53 (szkoda, że w miejsce bezdusznych numerków producent nie zaproponował nazw), na moich paznokciach jest to coś pomiędzy pomarańczą a czerwienią, w ostrym słońcu można się nawet dopatrzeć różowych tonów. Zauważyłam, że pokryty seche vite nabiera cieplejszych tonów, a np. Top Coatem Mega Shine P2 chłodniejszych, i to zdecydowanie jest mój wybór. Lakier zawiera miliony drobinek złocistego pyłu, pięknie gra ze światłem i sprawia, że całość tworzy mocno biżuteryjny efekt.

Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot
 
Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot

Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot

Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot
 
Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot

Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot

Golden Rose, Holiday 53 + P2, Mega Shine Top Caot

Konsystencja lakieru jest w sam raz, ani za rzadka, ani za gęsta, nie wylewa się na skórki i ułatwia precyzyjne pokrycie płytek paznokcia lakierem. Już jedna warstwa kryje wystarczająco by na niej poprzestać, każda następna potęguje intensywność koloru, a im mniej warstw lub im są one cieńsze, tym bardziej kolor jest różowawy. Schnie zaskakująco szybko, zaskakuje też trwałością, na moich paznokciach zwykle tego typu lakiery nie wytrzymują zbyt długo, a tu proszę, spokojnie kilka dni w idealnym stanie. Jestem pod wrażeniem.

Cena i dostępność - ok 13 zł na stoiskach Golden Rose.


Podoba Wam się taka formuła lakierów? Jakie piaski (marki/kolory) polecacie? 


czwartek, 11 lipca 2013

Organique, Bath Therapy, Creamy Whip

Kolejny uprzyjemniacz pielęgnacji od Organique - pianka do mycia ciała - Bath Therapy, Creamy Whip. Uczciwie mówiąc nic specjalnego, a mimo to lubię ją mieć :)

Organique, Bath Therapy, Creamy Whip
 
Mój wybór to zawsze pomarańcze, tu obłędnie soczyste i o intensywnym aromacie z wyraźnie wyczuwalną nutą ulubionej cytrusowej goryczki. I właściwie na tym mogłaby się skończyć ta recenzja, bo to co mnie nieodparcie przyciąga do tego kosmetyku to właśnie jego zapach ;) Producent wprawdzie obiecuje pielęgnację i nawilżenie (zawartość gliceryny organicznej powyżej 30%), ale ja niczego takiego specjalnie nie odczuwam, ot kolejny miły dodatek do kąpieli czy pod prysznic, tyle że o nieziemskim zapachu.

Organique, Bath Therapy, Creamy Whip
 
Zaskakuje wydajność - mimo malutkiego opakowania (zaledwie 100 ml, choć w sprzedaży są też większe - 200 ml) - pianka jest całkiem wydajna i już niewielka ilość wystarczy, by się umyć i jednocześnie w pełni cieszyć rozchodzącym wokół aromatem. Pianka - nomen omen - nie pieni się zbyt mocno, właściwie prawie wcale, ale nie spodziewałam się niczego innego, więc nie przeszkadza mi to wcale.

Organique, Bath Therapy, Creamy Whip

Na minus - skład, wbrew wytłoczonemu na wieczku 'natural cosmetics & spa' daleki od naturalności, znajdziemy tu m.in. Sodium Laureth Sulfate i inne detergenty, sztuczne barwniki i składniki zapachowe.    

Organique, Bath Therapy, Creamy Whip

Opakowanie typowe dla Organique, urocze w swojej formie, lekkie, zresztą sama pianka - jak to pianka - jest niesamowicie lekka, do tego stopnia, że opakowanie sprawia wrażenie pustego. Cena waha się od ok 15 do 18 zł, w zależności od salonu.

I co sądzicie? Lubicie takie dziwadełka do kąpieli, czy zostajecie
przy tradycyjnych płynach i żelach?



Rozwiązanie konkursu ;)

Dziękuję Wam ogromnie za uczestnictwo w urodzinowym konkursie - nawet nie wiecie, jaką przyjemność sprawiły mi Wasze odpowiedzi, i jak mocno sobie gratulowałam, że postawiłam na losowanie i nie muszę sama wybierać zwycięskiej odpowiedzi ;)  A oto wybór maszyny losującej:
 

Aniu serdecznie gratuluję!
 
Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję i to na pewno nie ostatni konkurs na blogu, mam nadzieję, że zobaczymy się w następnym :)
 
 
 

środa, 10 lipca 2013

Aromatyczny prysznic z Isana ;)

To, co moim zdaniem Rossmann ma najlepsze, choć trochę trwało zanim to odkryłam, to jego własne marki, m.in. Isana. Nie wiem jak w innych dziedzinach, ale w kategorii żeli pod prysznic, niczym nie ustępuje produktom Nivea, Palmolive itp. itd. Ostatnio moim ulubieńcem, do tego stopnia, że mam już spore zapasy, jest Öl Dusche Melone & Birne.
 
Öl Dusche Melone & Birne
 
Żel zawiera perełki z olejkiem pielęgnującym skórę. Jest dość gęsty, dobrze się pieni, ale wszystko to nieistotne jest w obliczu jego zapachu - aromat soczystego melona i dojrzałych gruszek, bez fałszywych chemicznych nut. Intensywny, bogaty, wypełniający łazienkę. Szkoda tylko, że na skórze nie jest trwalszy, ale i tak przyjemność z prysznica jest ogromna.
 
Kosmetyk nie zawiera parabenów, nie przesusza skóry, ale też jej jakoś specjalnie nie nawilża, choć perełki olejku w przyjemny sposób są wyczuwalne pod palcami ;) Wydajność żelu? U mnie kiepska, ale ładuję go na siebie co niemiara,  na szczęścia cena - ok 3 zł, usprawiedliwia wszystko ;)
 
Macie swoich ulubieńców wśród Rossmannowych żeli?
 
-  -  -
 
Dziś ostatni dzień konkursu, jeśli macie ochotę wziąć udział to serdecznie zapraszam :)
 
 
 
 
 

wtorek, 9 lipca 2013

Kemon, Hair Manya, Macro - Żel zwiększający objętość włosów

To zdecydowanie jeden z produktów, który kupiłam bardziej z ciekawości niż z rzeczywistej potrzeby,
 ale kiedy już zawitał w progi mojego domu, wiem, że nigdy ich nie opuści ;-) Kemon, Hair Manya, Macro to w moich oczach kosmetyk absolutnie doskonały, nie widzę w nim żadnej wady i wyjątkowo nawet z nienajniższą ceną - w obliczu dużej wydajności - jestem pogodzona.
 
Kemon, Hair Manya, Macro

Kemon, Hair Manya, Macro to produkt do stylizacji, który w wyraźny sposób zwiększa objętość włosów, pogrubia je i sprawia, że wizualnie wzrasta ich gęstość. Przy tym wszystkim nie skleja ich i nie obciąża,  co więcej, dodaje im miękkości i blasku. Włosy są lekkie, uniesione (żel wcieram zarówno u nasady jak i po całej długości włosów), sprężyste i jednocześnie zdyscyplinowane - całość wygląda bosko ;)

Kemon, Hair Manya, Macro
 
Kosmetyk ma płynną konsystencję w delikatnym fioletowawym kolorze i o obłędnie jagodowym  zapachu. Już niewielka  ilość - dosłownie parę kropli - wystarczy, by uzyskać pożądany efekt. Żel należy rozetrzeć na dłoniach po czym wetrzeć w wilgotne jeszcze włosy. Pewnie można wspomóc go suszarką, zwykle jednak zostawiam włosy do wyschnięcia i w końcowym efekcie uzyskuję prawdziwie lwią grzywę ;) Tyle, że ciemną :D

Kemon, Hair Manya, Macro

Za opakowanie 250 ml zapłacimy ok. 65-70 zł (na allegro trafiają się oferty z darmową wysyłką).
Żel jest bardzo wydajny, używam od ponad miesiąca, dwa-trzy razy w tygodniu i jak widać, wciąż jeszcze dużo zostało. Ale nawet pomijając niesamowitą wydajność, uważam że warto na niego wydać każdą złotówkę, bo efekty naprawdę przerastają oczekiwania.
Polecam, polecam, polecam!
 
 
 
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Pielęgnacja włosów z Love Me Green

Witalizujący szampon do włosów i Wzmacniająca odżywka do włosów
to kolejni przedstawiciele Love Me Green w mojej łazience. I choć w duecie kosmetyki te
nie sprawdziły się u mnie kompletnie - zaraz o tym, dlaczego - to używane oddzielnie są naprawdę godne uwagi.
 
Love Me Green - Witalizujący szampon do włosów i Wzmacniająca odżywka do włosów
 
Witalizujący szampon oparty jest na wyciągu z aloesu i wzbogacony miodem; zgodnie z opisem producenta ma delikatne właściwości oczyszczające, dodaje włosom elastyczności i miękkości oraz wzmacnia ich blask. Moje wrażenia kształtują się zgoła odmiennie - to najmocniej oczyszczający szampon, z jakim dotąd miałam do czynienia. Umyte nim włosy aż skrzypią, są nieco suche i bardziej szorstkie w dotyku, ale o dziwo skóra głowy w żaden sposób nie jest podrażniona. Nie obejdzie się bez odżywki, ale w zamian włosy są niezwykle czyste, dłużej świeże i ładnie uniesione przy nasadzie. Szampon nie zawiera w składzie SLS, ma za to ALS (Ammonium Lauryl Sulfate), który jest ponoć mniej drażniący, a dzięki któremu szampon świetnie się pieni.
 
Wzmacniająca odżywka do włosów z ekstraktem z frangipani (egzotyczne drzewo o dekoracyjnych kwiatach, wykorzystywane m.in. w medycynie ajurwedyjskiej, rosnące głównie w kompleksie wysp Polinezyjskich i Indiach) i oleju kokosowego, wedle producenta, dodaje włosom blasku i miękkości, poprawia ich nawilżenie i odżywienie. Niestety użyta z Witalizującym szamponem kompletnie sobie nie radzi. Włosy potraktowane duetem szamponu i odżywki Love Me Green są sztywne, suche, plączą się i elektryzują i chyba jedynie blasku nie można im odmówić, szybko więc przestałam łączyć te dwa kosmetyki. Z kolei zarówno szampon użyty z bogatą odżywką (np. Planeta Organica), jak i odżywka nałożona po delikatnym szamponie (Love2Mix) przynoszą świetne efekty, włosy są gładkie, lśniące, sypkie i nie przeciążone.
 
 
Witalizujący szampon do włosów i Wzmacniająca odżywka do włosów

Kosmetyki zamknięte są w wygodnych i dobrze leżących w dłoni opakowaniach. Warto dodać, ze wszystkie produkty Love Me Green trafiają do klienta zafoliowane, dzięki czemu wiadomo, że nie były wcześniej otwierane. Zapach obu produktów jest dość podobny, słodki i lekko mdlący, w przypadku odżywki dochodzi jeszcze nuta kokosa. Kwestią dyskusyjną pozostaje cena, która wydaje mi się nieco zawyżona, zarówno za szampon jak i odżywkę przyjdzie nam zapłacić blisko 50 zł. I o ile szampon jeszcze może być tyle wart (niełatwo znaleźć na rynku tak mocno oczyszczający i jednocześnie nie podrażniający skóry głowy kosmetyk), to odżywka nie bardzo, w tej i niższej cenie znajdziemy kilka co najmniej równie dobrych a może i lepszych.
 
 

poniedziałek, 1 lipca 2013

MAC, Dainty

Dainty - najbardziej chyba popularny róż MAC (zaraz obok Well Dressed) jakiś czas temu trafił w końcu i do mnie  i naprawdę nie wiem, dlaczego tak długo mu się opierałam ;-). Dainty to delikatny róż z mikroskopijnymi złotymi drobinkami, bardzo uniwersalny i do złudzenia przypominający naturalne rumieńce.
 
MAC, Dainty mineralize blush
 
Odcień różu jest raczej chłodny niż ciepły, ale dzięki wspomnianym złotawym drobinkom
idealnie dopasowuje się do każdego typu urody. Pięknie współgra zarówno z jasną porcelanową karnacją jak i śniadą, opaloną skórą.
 
MAC, Dainty mineralize blush
 
Jak większość mineralnych róży daje subtelny efekt i nie sposób sobie nim zrobić krzywdy.  Sprawdza się także w roli cienia do powiek. Zarówno na policzkach jak i na powiekach jest bardzo trwały i nie znika w ciągu dnia. 
 
MAC, Dainty mineralize blush

Umieszczony w standardowym dla firmy MAC opakowaniu, jest miękki, przyjemny i łatwy w aplikacji, a przy tym wszystkim bardzo wydajny. Trudno mi w nim znaleźć wady i jeśli już do czegoś mogłabym się przyczepić, to do zbyt małej ilości salonów MAC w Polsce, a zwłaszcza braku takiego na Pomorzu.

MAC, Dainty mineralize blush
 
Podoba Wam się ten odcień? A może macie go już w swoich zasobach? ;)