Z woskami zapachowymi mam swoje przygody i nieprzygody. Bywa, że tygodniami leżą zapomniane w kącie na parapecie, a jest i tak, że umilają mi niemal każde domowe popołudnie. I tak jak zimą najczęściej sięgam po przyprawowe rozgrzewające nuty, tak teraz zamarzyła mi się wiosna. Na stoisku z woskami wybrałam dwa: Rosemary Lemon i Peony, na pożegnanie Pan_od_zapachów wcisnął mi jeszcze pudełeczko z woskiem opisanym Grey, twierdząc, że to hit i na pewno nie mam takiego w kolekcji. Kolekcja niewielka, więc się nie pomylił ;)
Nie jestem wytrawną woskoznawczynią, więc nie mnie osądzać wyższość Yankee Candle nad Kringle Candle, czy odwrotnie, wiem tylko, że woski Kringle Candle mają o niebo fajniejsze opakowania. Nie znoszę folijek YC, woski się kruszą, a opakowanie nie jest żadnym zabezpieczeniem. O ile wygodniejsze są pudełeczka Kringle Candle. I o ile ładniej się prezentują ;-) Zresztą same zobaczcie.
Rosemary Lemon to właściwie pewniak, wszystko co pachnie rozmarynem i cytrusami mogę wrzucać do koszyka w ciemno. Małe ryzyko, że nie trafię z zapachem, to jedne z moich ulubionych nut, a w duecie może być już tylko piękniej. I jest. Wosk pachnie rześko, pobudzająco, cytrusowo-rozmarynowo, bez sztucznych i nietrafionych akcentów. Jedyne co mogłabym mu zarzucić to delikatność, jest tak ładny że spokojnie mogłabym w nim zatonąć, a przy całej jego subtelności czuję niedosyt.
Peony to piwonie. Nie inaczej. To zapach ogródka mojej Babci, który za czasów mojego dzieciństwa pełen był tych pięknych, przepysznych w zapachu kwiatów i choć już zdążyłam zapomnieć jak je lubiłam, to wosk mi o tym przypomniał. To pierwszy zapach, który chciałabym odnaleźć w świecy, ba! zaczęłam już szukać takich perfum. Uwielbiam ♥♥♥ Jeśli nie znacie, powąchajcie koniecznie!
I ostatni z trójki - Grey. Ominęłam mnie greyomania, nie czytałam książki ani nie oglądałam filmu i jeśli tak miałby pachnieć tytułowy Grey to pewnie wiele nie straciłam ;) Zapach budzi we mnie skojarzenia z przytulnym ciepłym kocem, miękkością, jest lekki i subtelny - nienarzucający się. Nie chciałabym, aby tak pachniał mój partner, ale jak najbardziej może tak pachnieć moje pranie ;)
Podsumowując - dawno nie miałam tak udanego spotkania z woskami i już wiem, że robiłam duży błąd nie zwracając nosa w kierunku wosków o kwiatowych nutach. Po spotkaniu z Kringle Candle czuję się nawrócona na kwiatki, i jeśli macie swoje ulubione - piszcie koniecznie!
Moje serce skradł póki co słodziutki Watercolors, a Grey niesamowicie mnie kusi...:-)
OdpowiedzUsuńZapisałam do powąchania :)
UsuńZobacz czy L'occitane ma jeszcze piwonie, perfumy i krem do rak mialy calkiem fajny zapach. I koniecznie siegnic po piwonie z yc, tez piekna i mocna
OdpowiedzUsuńSprawdzę wszystkie :)
UsuńPeony to mój absolutny ulubieniec jeśli chodzi o kringle candle :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się wcale :)
Usuńno ciekawe skojarzenie Grey pachnie praniem:) miło haha:D
OdpowiedzUsuń;))
UsuńCiekawa jestem Grey'a - też mnie omniął ten "bum" ale o zapachy czytałam wiele sprzecznych acz miłych słow.
OdpowiedzUsuńNo zdecydowanie nie jest to zapach Jasona Momoa ;-)
UsuńJa jakoś do Kringle jeszcze nie dotarłam, ale zgadzam się, że te opakowania są bardziej funkcjonalne niż folijki YC. Kwiatowe nuty to niekoniecznie moje klimaty, choć czasem zdarzy się jakieś miłe zaskoczenie, ale przy następnym zamówieniu z pewnością wrzucę do koszyka choć jeden wosk tej firmy :)
OdpowiedzUsuńZacznij od Peony :))
UsuńNazwa Grey wymiata! :-) Nie znam tych wosków zupełnie, ale na Greya może bym się skusiła.... ;)
OdpowiedzUsuńhehe no ciekawa jestem wrażeń olfaktorycznych;)
UsuńGrey... :) Chciałabym poczuć :) Ja dostałam wczoraj swoje pierwsze YC, ale leżą bo mam niestety mega przeziębienie i nie czuję kompletnie nic :(
OdpowiedzUsuńZdrowia kochana :*
UsuńZdecydowanie moje zapachy :)
OdpowiedzUsuń